Zachwycające czarne kontury, najbardziej chyba drzew w późnojesiennej porze. Pora musi być też mocnopoźnopopołudniowa. Najpełniejszy stopień wybałuszenia oczu osiągam przy konturach drzew. Budynki to już nie to- zrobili je LUDZIE. Dobrze jest też, gdy wyfruwają spomiędzy gałęzi ptaki po obradach. Czarne, czarne i wyraźne. Z czernią walczę w codziennym życiu zwykle. Wewnętrzną i zewnętrzną. To wszystko konturzasto dokładne. Tło, tło. Zaczyna się ciepło: od brzoskwiniowego sweterka, niech będzie z kaszmiru (co za piękne słowo!)*, przez przesmażone z cynamonem jabłka, spalone Słońcem lniane włosy, a kończy się niespodziewanie delikatnym błękitem. Potem już coraz mroczniej. Ach i czasami dochodzi mgiełka, o świcie bywa podobnie. A tu jeb w czerep na wybojach. Pokontemplowane.
Należy dbać o oczy, żeby rozum nam ich nie przesłaniał, nie mydlił.
Zamiast wlepiać się w horyzont czy nadstawiać uszu do gałęzi czy ruchów wody, znikasz i wyłączasz się? Idź się leczyć. Choroba oczu. Pessoa miał rację. Uszy moje.
* czy "perkal" nie brzmi 'perłowo'?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz